2016 - Archieve

Under the hood articles from the past.

14 sierpnia 2016

PIXAR - wytwórnia fenomenalna

NA PEWNO KAŻDY z Was oglądał, lub przynajmniej słyszał o takich filmach animowanych jak "Toy Story, "Gdzie jest Nemo?", czy "Potwory i spółka". Wytwórnia, w której powstały te produkcje to miejsce niezwykłe. Tak przynajmniej wynika z relacji jej dyrektora Ed'a Catmull'a, który postanowił opisać początki firmy Pixar, jak i jej najważniejsze wartości w książce pt. "Kreatywność S.A. Droga do prawdziwej inspiracji". Sądząc po filmach, które zostały przez Pixar stworzone, śmiem twierdzić, że Ed wcale nie przesadza w opisie wytwórni, którą można uznać za miejsce stworzone dla rozwoju kreatywności.

Dobra książka dla fanów filmów Pixara, chociaż nie tylko


Ed Catmull to pionier animacji komputerowej. Jako dziecko marzył, żeby być rysownikiem Disneya, jednak początki kariery związał z informatyką i grafiką komputerową. W jego głowie siedziała idea, aby wykorzystać komputery do tworzenia animacji i w ten sposób tworzyć filmy ku uciesze widzów. W jego czasach komputery były wielkości garażu, a jedyne co potrafiły wyświetlać to proste grafiki 2D. Dlatego właśnie Ed musiał wszystko stworzyć sam. Oczywiście wespół z kolegami z uniwersytetu, gdzie robił karierę naukowca. Wyobraźcie sobie, że aby móc tworzyć animacje na komputerach, musieli korzystać z nich w środku nocy, gdyż za dnia brakowało im mocy obliczeniowej. Spali w pracowniach komputerowych, żeby do rana móc rozwijać swoją pasję, a także popychać rozwój technologii. Pomimo odniesienia kilku sukcesów związanych z animacją i szerokich perspektyw jej rozwoju, Catmull nie był w stanie przekonać nikogo do swojej wizji stworzenia filmu animowanego za pomocą komputera. Disney nie był zainteresowany tą technologią, a inne firmy nie miały wystarczających środków na realizację tego pomysłu. Jednakże dzięki uporowi i pasji Ed'a, a także głośnemu szerzeniu swojego pomysłu, udało mu się nawiązać współpracę z nowojorskim milionerem, który również miał w planach stworzenie filmu animowanego. Dzięki jego pieniądzom Catmull rozwijał technologię animacji, a na efekty jego pracy wkrótce uwagę zwróciło studio George'a Lucasa, który był na fali sukcesu Gwiezdnych Wojen. Catmull i Lucas nawiązali współpracę, z której zrodziła się wytwórnia Pixar, która z początku stanowiła jeden z działów wytwórni Lucasfilm.

Od samego początku Catmull kładł nacisk na to, aby w swojej pracy niczym nie ograniczać kreatywności i siły twórczej. Dbał o to, aby mieć jak najwięcej swobody w realizacji swoich pomysłów, a swoim pracownikom dawał wielki kredyt zaufania, dzięki czemu mieli dużo wolnej ręki. Z pracownikami utrzymywał relacje oparte na przyjaźni i szczerości. Uważał, że nie ma nic lepszego od konstruktywnej krytyki, dlatego wszystkie pomysły, jak i realizacje dyskutował w szerokim gronie i nie bał się pytać innych o zdanie. Gdy Pixar przekształcił się już w wielką wytwórnię filmową, to jednym z jej filarów był Zespół Mózgowców, który składał się z kilku stałych członków, to jest najważniejszych osób w firmie oraz ludzi dobieranych doraźnie, którzy akurat pracowali nad danym projektem lub mieli coś ciekawego do powiedzenia. Zadaniem Zespołu było omawianie kolejnych prac nad filmem, tak aby wskazać reżyserowi, co jest do poprawienia. Nigdy jednak nie wydawano poleceń w stylu "zmień tę scenę tak i tak", a jedynie omawiano swoje spostrzeżenia i wnioski. Zespół starał się przekazać reżyserowi swoje odczucia i emocje związane z oglądanymi fragmentami, dzięki czemu reżyser mógł mieć pogląd, w jaki sposób film zostanie odebrany przez szeroką publiczność. Dzięki tym spotkaniom, zespół filmowy nie czuł się skrępowany ani ograniczony, nie był atakowany za swoją pracę, a jedynie wskazywano mu istniejące problemy i merytoryczną krytykę. Rozwiązanie było po stronie reżysera, to on musiał zlokalizować istotę problemu i ją usunąć.

Jedną z ciekawostek związanych z Pixarem jest to, że poza filmami pełnometrażowymi wytwórnia tworzy krótkie animacje, dzięki którym rozwija kreatywność i zdolności techniczne swoich pracowników, jak i pokazuje aktualne osiągnięcia techniki. Poniżej filmik "Gra Geriego", który powstał w 1997 r. dla celu doskonalenia animacji mimiki twarzy:



Kolejną wartością, która przyczyniła się do sukcesu Pixara była otwartość na potrzeby pracowników. Drzwi dyrekcji Pixara zawsze były otwarte dla pracowników i nie był to tylko pusty slogan. Catmull zawsze obawiał się stracenia kontaktu z prawdziwymi problemami, które istnieją na dole hierarchii korporacji, a są niezauważalne przez dyrekcję, ponieważ do niej nie docierają. Aby temu przeciwdziałać, Ed nieustannie zachęcał swoich pracowników do rozmawiania, a dyrektorów do słuchania. Dzięki temu wszystkie problemy wytwórni były rozwiązywane na bieżąco, co oczywiście sprzyjało morale drużyny. Nawet sam budynek zaprojektowany przez Steve'a Jobs'a miał na celu zwiększenie komunikatywności i uściślenie relacji pracowniczych. Korytarze były wspólne, centralny punkt budynku stanowiła strefa odpoczynku, do budynku można było wejść jednymi schodami, na których wszyscy się spotykali. Na ternie firmy był basen, boiska do gier zespołowych i miejsce na grilla. Jobs miał nawet pomysł, aby wprowadzić koedukacyjne łazienki, jednakże pomysł ten został oddalony. Pracownicy z różnych działów spędzali ze sobą lunche, a także mogli swobodnie przemieszczać się pomiędzy pracowniami. Wszystko miało służyć wymianie doświadczeń, myśli, spostrzeżeń, czerpaniu inspiracji i rozwijaniu pomysłów.

Pixar to również historia Steve' Jobs'a, który przyjaźnił się z Catmullem. Właściwie Pixar istnieje wyłącznie Jobsowi, który przez długi czas finansował działalność nierentownej wytwórni, ponieważ wierzył w pasję i ambicje jej pracowników. Wielokrotnie nosił się z zamiarem jej sprzedania - nawet General Motors było zainteresowane Pixarem, jednakże z różnych względów, Pixar pozostał w portfelu Jobsa. Catmull opisuje Jobsa z perspektywy nieznanej do końca jego wielbicielom. Opisuje jego transformację z zarozumiałego i bezczelnego ideowca do człowieka wrażliwego, empatycznego ojca i szefa.

"Kreatywność S.A." została wybrana przez Zuckerberga jako jedna z książek do przeczytania w 2015 roku. Wcale się nie dziwię temu wyborowi, ponieważ jest ona świetnym zbiorem wskazówek, jak współpracować z osobami z branży kreatywnej, jak stymulować ich potencjał i z niego czerpać, a przy tym odnosić sukcesy finansowe. Ta książka to świetnie opowiedziana historia Pixara, ale również znakomita opowieść o pasji, zaangażowaniu, uporze, marzeniach i wyzwaniach. To również lekcja dotycząca gry zespołowej, pracy pod presją, pracy kreatywnej i radzeniu sobie z ciężarami sukcesu.

10 sierpnia 2016

Porozmawiajmy o pieniążkach

PIENIĄŻKI. Jak ja nienawidzę tego słowa. Ludzie, którzy je wymawiają wzbudzają we mnie litość. Jak na tak ulotną i materialną rzecz jak pieniądze można mówić tak czule i zdrobniale? Czy można nazywać w ten sposób rzecz, która jest przyczynkiem zła na świecie? Dla której ludzie są w stanie oszukiwać, kłamać, zabijać? Przecież to chore.

Bolesław na pewno wolałby być pieniądzem niż pieniążkiem

Na pieniążki czekamy, o pieniążkach myślimy, pieniążków sobie życzymy i ciągle tych pieniążków mamy mało. Pieniążek to taki bożek, którego wielbimy i którego zawsze wypatrujemy. A gdy już mamy, to pielęgnujemy go i dbamy o niego. Pieniążki są takie czyste, pomocne, potrzebne. Musimy się o nie wystarać, ciężko na nie zapracować, dlatego są właśnie tak czule traktowane. 

Gdy słyszę, jak ktoś mówi na pieniądze pieniążki, to aż mną wzdryga. Mam wrażenie, że wyrażając się w ten sposób, ludzie wskazują jak wysoko w ich hierarchii stoją pieniądze. W ten sposób można mówić o bliskich osobach - moja córunia, mój mężuś... mój piesek. Nawet moje mieszkanko brzmi lepiej niż moje pieniążki. Ten wyraz jest taki obślizgły, taki lepki… Pieniążki to coś takiego, co jest i istnieje, ale poza zasięgiem osób, które wymawiają to słowo.

Czy słyszeliście kiedyś, żeby ludzie majętni, nawet nie bogaci, ale tacy którzy mają pieniądze, mówili pieniążki? Ja nie słyszałem. Dlatego, że pieniądze nie mają innej wartości, niż nominał, którym są oznaczone. 1.000 złotych to jest równe 1.000 złotych, a nie dużo pieniążków. To jest środek płatniczy, więc jak do cholery, tak prostą i przyziemną rzecz można tak wielbić? Czy ktokolwiek mówi mikrofalóweczka? Samochodzik? Długopisik? Pomijam osoby, które nagminnie zdrabniają wymawiane słowa, gdyż tacy są odrębną grupą, której należy się dyscyplina językowa. 

Dlatego apeluję, aby wyzbyć się tego służalczego tonu i zacząć traktować pieniądze przedmiotowo - tak jak powinny być traktowane. Kasa, szmal, hajs, mamona, pieniąchy… to są odpowiednie nazwy, które podkreślają dominację człowieka nad pieniądzem. Nie cyckajmy się z pieniążkami, tylko traktujmy je bez pardonu, obcesowo, bez uwielbienia, tak żebyśmy nie żałowali żadnej wydanej złotówki. Zarabiajmy i wydawajmy, ale nie twórzmy pieniądza celem naszego życia. Pieniądz może co najwyżej służyć realizacji naszych celów.

4 sierpnia 2016

Audioriver 2016 - najpiękniejszy festiwal świata

CHOCIAŻ FESTIWAL Audioriver 2016 zakończył się kilka dni temu, to jednak ciężko odciąć się od tego miejsca i przeżyć z nim związanych. Wciąż na facebook'u śledzę grupę fanów tej imprezy i w kółko odsłuchuję nagrania artystów, którzy wystąpili tego roku. Co chwila oglądam kolejne filmiki nagrane przez festiwalowiczów oraz wyczekuję oficjalnego aftermovie. Dlaczego? Ponieważ była to piękna impreza, pełna cudownych chwil, wspaniałej muzyki, niezwykłego klimatu i radosnych ludzi. 

Postaram się przybliżyć Wam, w czym tkwi fenomen Audioriver i dlaczego każdy powinien tam pojechać. Być może za rok spotkamy się w Cyrku?

Audioriver - najpiękniejszy festiwal świata

MIASTO
Festiwal odbywa się w Płocku. Chociaż główne wydarzenia dzieją się na plaży nad Wisłą, to w imprezę zaangażowane jest całe miasto. Lokalni muzycy grają już od wczesnych godzin południowych na głównej ulicy starego miasta, która prowadzi na rynek, gdzie ustawiona jest scena, z której grają dla całego miasta bardzo dobrzy polscy i zagraniczni artyści, jak chociażby Keenarf, Phil Jensky, Sincz, Lee Burridge. To tworzy niesamowity klimat w samym centrum miasta, gdzie już od godziny 12 trwa dobra impreza. Wokół rynku rozstawione są namioty sprzedawców płyt oraz firm audio, które wystawiają leżaki oraz kanapy, na których można miło się chillować do rozbrzmiewającej muzyki. Co ciekawe, patrole policji i straży miejskiej omijają rynek, więc na legalu można palić sobie fajki i spijać browarki. Chociaż w tym roku tego nie zauważyłem, to do zeszłego roku działała fontanna, w której ludzie robili wielką pianę i w tej fontannie tańczyli. Dodatkowego uroku dodają lokalsi, którzy przechadzają się wzdłuż rynku, a nawet dołączają do zabawy.

POLE KONCERTOWE
Samo miejsce koncertów jest niezwykłe. Główna scena ustawiona jest tyłem do Wisły a przodem w kierunku wielkiej skarpy. Dzięki temu, można leżeć sobie na trawie i z góry oglądać koncert oraz słuchać muzyki. Mnóstwo ludzi odpoczywa w tym miejscu po wyczerpujących baletach lub po prostu przeżywa koncert z dala od tłumu pod sceną. Największe sceny jak Main, Circus Tent i Last.fm Hybrid znajdują się na plaży. Ma to swoje dobre i słabe strony. Z tych słabych, to wszędobylski piasek, który może drażnić. Ale ten sam piasek jest zaletą, gdy zdejmie się buty i zanurzy w nim stopy.
Pod względem organizacyjnym koncerty są przygotowane świetnie i odbywają się bez żadnych problemów. Artyści rozpoczynają punktualnie swoje koncerty, oświetlenie i nagłośnienie jest najwyższej klasy. Sceny namiotowe mają zadaszenie, więc na wypadek deszczu nikomu nie dzieje się krzywda. Pomiędzy scenami można swobodnie się przemieszczać, a tłumy ludzi nie blokują szerokich przejść. W kilku częściach festiwalu znajdują się punkty gastronomiczne oraz punkty z piwem i napojami, więc jest gdzie się posilić pomiędzy koncertami. Szczerze odradzam kupowania piwa, bo to drogie siuśki - 8 zł za 0,4 l. Bleeeh. Już lepiej kupić Shandy w puszce za 6 zł. Cola, czy woda kosztuje 5 zł za 0,5 litra. W gastrostrefie znajduje się spora liczba foodtrucków, więc w jedzeniu można przebierać. Moim faworytem jest ciężarówka z pizzą z pieca. Zajebisty placek wypalany na miejscu, chrupiący, na cienkim cieście. Margherita kosztuje (chyba) 23 zł. Kolejki to Toi'ów są wcale niedługie, więc z tym też nie ma problemu.

MUZYKA
Na najwyższym poziomie. Najlepsi artyści muzyki elektronicznej w jednym miejscu, w małym mieście Płocku odgrywają takie sety, że wbijają w ziemię, przeżuwają i wypluwają nad ranem na plażę. Każdy fan elektroniki znajdzie tu coś dla siebie, dlatego że każda scena ma swój klimat. Na Main'ie grają komercyjne i wielkie gwiazdy znane z radia i telewizji. W tym roku zobaczyłem w przelocie Sigma i Gordon City, a także Danger, który dał niesamowity pokaz audiowizualny, a jego muzyka zryła beret niejednemu. 
Jak dla mnie, najlepszą muzykę serwuje Circus Tent. Tam też dałem się ponieść Michałowi Jabłońskiemu, dubfire, no i Svenie Vath. Dwaj ostatni zrobili nieziemski klimat, dubfire rozkręcił na maxa towarzystwo i miotał nim swoimi głębokimi basami, a znowuż Sven co rusz odpalał niezłą korbę i mielił raverów przez jakieś 2 godziny. Równie dobry poziom trzymał Ilario Alicante, który grał już po wschodzie słońca. Z innych scen zobaczyłem jedynie Four Tet, który zagrał naprawdę przyjemnie i bujająco. 
Sobota rozpoczęła się na rynku, gdzie gościł wyśmienity house w różnych odmianach. A już o 20 na scenie Hybrid świetny set rozegrał Sonic Trip, który mieszał wybitne kawałki. Natomiast od 22 całkowicie oddałem się muzyce granej w Cyrku, gdzie moją przygodę rozpoczął Fabio Florido, a po nim grał Sterac aka Steve Rachmad. Nie mam żadnych zastrzeżeń do muzyki tych panów, odwalili kawał dobrego rzemiosła, które mną porządnie pozamiatało. Jednakże to Recondite dokończył mojego dzieła, gdyż jego mocarne bity wyssały ze mnie wszystkie siły tak, że koncert Richiego Hawtin jest dla mnie jedynie mglistym wspomnieniem. 

LUDZIE
Mam wrażenie, że w tym roku przyjechało o wiele więcej radosnych i wesołych ludzi. Być może w poprzednim roku pogoda zepsuła ludziom humory, przez co byli jacyś zgorzkniali. W tym roku czuło się wszędzie podekscytowanie, pasję, radość i dobrą imprezę. Ludzie zagadywali do siebie, wspólnie się śmiali, przeżywali koncerty i dzielili swoimi wrażeniami. Strasznie dużo pięknych dziewczyn nie dawało odpocząć oczom, a śmiesznie poprzebierani wariaci wywoływali mnóstwo uśmiechów. Nie widać było naprutych, czy naćpanych idiotów, zabawa była z pełną kulturką i poszanowaniem. O dziwo, nikt nie spytał mnie o narkotyki. 

Czy są jakieś negatywy festiwalu? Szczerze - nie znajduję. Jedyne, co mnie irytowało, to ludzie łażący w trakcie koncertów. Ciągle się o mnie ocierali i przepychali. Wszystko było świetnie zorganizowane, muzyka najwyższych lotów zapewniła niezapomniane przeżycia koncertowe, klimat był przecudowny, że aż nie chciało się z Płocka wyjeżdżać. Rok temu byłem tylko na jeden dzień. W tym roku spędziłem już dwa dni. Za rok zostanę na pewno na dłużej. 

Kilka scen z Płocka, które dają namiastkę tego niesamowitego klimatu:


23 lipca 2016

Stereotypy są dobre!

Wszyscy powtarzają, że stereotypy są nie w porządku, nie są prawdziwe, zakłamują rzeczywistość, a nawet są krzywdzące. Jednak czy na pewno? Stereotypy są trochę jak przysłowia - skądś się wzięły i wymyślił je człowiek. A wymyślił je bazując na swoich doświadczeniach. Stereotypy to uproszczone sformułowania. Dlatego ja je właśnie lubię i nawet się nimi posługuję. Stereotypy spłaszczają punkt widzenia, dają ogólny pogląd na dany temat. Ułatwiają życie.

W jaki sposób? Ano w taki, że przygotowują na różne okoliczności. Oczywiście, trzeba być głupim, żeby ufać w stereotypy i tylko nimi się kierować w swoich osądach, ale nie można ich całkowicie wykluczyć. Pozwalają one wyrobić sobie pewien pogląd i przygotować się na spotkanie z przedmiotem stereotypu. Dzięki temu, jesteśmy w pewien sposób przygotowani na to, co nas może czekać. Oczywiście, może się okazać, że stereotyp jest fałszywy, ale równie dobrze może się potwierdzić.

Stereotypy wcale nie są krzywdzące. Zawierają w sobie ziarnko prawdy.

Weźmy na warsztat kilka stereotypów:

1) Cyganie kradną - stereotyp stary jak świat. Czy jednak jest on pozbawiony podstaw? Na pewno nie, wystarczy chociażby posłuchać opowieści starszych mieszkańców małych miejscowości, którzy opowiedzą jak Cyganie kradli kury, gęsi, pościele, mleko i inne towary na swoim szlaku. Cyganie utożsamiani są również ze sztuczkami i wróżbami, które nie służą niczemu innemu, jak wydobyciu od nas pieniędzy. Nawet się mówi "ale ją ocyganił". Przez ten stereotyp, za każdym razem, gdy mijam Cyganów, to trzymam rękę na portfelu i telefonie. Jestem tak wyczulony, że nawet przechodząc w dużej odległości to robię. Dzięki temu nie straciłem jeszcze portfela. A mój kolega tak. 

2) Murzyni śmierdzą - tak się mówi, prawda? Ponoć Murzyni, zwłaszcza afrykańscy, wydzielają niemiły zapach, którego nie są w stanie zamaskować. Zarówno faceci, jak i kobiety. Stereotyp zapewne lekko krzywdzący, ale przynajmniej możesz być przygotowanym/ą na taką ewentualność. Spotykając Murzyna, będziesz na to gotowy/a i nie będzie to dla Ciebie takim szokiem, jak gdybyś o tym nie wiedział/a. Jednak, gdy okaże się, że Twój Murzyn pachnie, to będzie to miłym zaskoczeniem.

3) Polacy kradną samochody w Niemczech - ooooj, ten stereotyp nas boli. Spytałem kilku Niemców o to i oni rzeczywiście tak myślą. No, ale co tu się dziwić, jeżeli tam zawsze były lepsze auta, które u nas są cholernie drogie, a nasi złodzieje należą do zuchwałych i rezolutnych? Widziałem niegdyś statystyki, z których wynikało, że przy granicy polsko-niemieckiej Polacy stanowili znaczną większość złodziejów. Dlatego polska policja współpracuje bardzo blisko z niemiecką w walce ze złodziejstwem. Gdy popytacie wśród swoich znajomych, na pewno usłyszycie historie Niemców albo Polaków przyjeżdżających na niemieckich blachach, którzy już nie wrócili z Polski swoim samochodem.  

4) Samochód jest przedłużeniem penisa - wiele osób twierdzi, że zakompleksieni faceci kupują sobie bajeranckie bryki, a następnie szpanują nimi. Ponoć w ten sposób mają dodawać sobie szyku i szacunku. Czy ten stereotyp jest bezzasadny? Moim zdaniem, nie. Wystarczy wyjść w piątek po południu na miasto i zobaczyć, co się dzieje na ulicach. Faceci zachowują się jak pojebani, jeżdżą w kółko swoimi furami, ruszają z piskiem ze świateł, po to tylko, żeby zatrzymać się na następnych 200 metrów dalej. Spróbuj takiemu zajechać drogę, wyprzedzić go albo ZARYSOWAĆ. Konfrontacja będzie nieunikniona. Co prawda, nie zaglądałem nigdy takim kierowcom w majtki, ale jest w tym coś z pierwotnych zachowań, gdy pokaz siły był ważniejszy od sprawności. Dlatego łatwo mi oceniać takich gości, którzy szpanują swoimi furami. Najczęściej są przygłupami.

5) Blondynki są głupie - to chyba najstarszy znany mi stereotyp. Wydaje mi się, że takiego przekonania nabywa się wraz z mlekiem matki. Czy jest w nim racja? I tak i nie. Odnoszę wrażenie, że ten stereotyp jest akurat podtrzymywany przez społeczeństwo, więc nie jest taki organiczny jak powyższe. Po prostu, blondynki są powszechnie uważane za atrakcyjne. Natomiast atrakcyjne dziewczyny dbają bardziej o swój wygląd niż o edukację. Co więcej, motyw blondynki jest wykorzystywany chętnie przez media, kulturę i żartownisiów. I tak błędne koło się zamyka. Chcesz być atrakcyjna, to musisz zadbać o swój wygląd, farbując się na blond zyskasz na atrakcyjności, ale jeżeli brakuje Ci inteligencji, to od razu wpadasz w stereotyp. Zresztą... na pewno znacie kilka dziewczyn uzasadniających to przekonanie. 

6) Zamachowcy są muzułmanami - bardzo świeży stereotyp, który niestety jak na razie, znajduje odzwierciedlenie w statystykach. Najczęściej za zamachami terrorystycznymi w ostatnich czasach stoi tzw. Państwo Islamskie, lub inne ugrupowania muzułmańskie. Dlatego, zaraz po zamachu od razu odzywają się głosy - to na pewno islamiści uderzyli, na pewno ISIS. Wcale się nie dziwię, gdyż taka teoria potwierdza się w wielu przypadkach.

Przykładów jest jeszcze mnóstwo, ale mam nadzieję, że teraz inaczej spojrzycie na stereotypy. Gdy ktoś się takim posłuży, to nie ma się co od razu oburzać, że "to jest stereotyp! nie wszyscy tacy są! to krzywdzące!". Dlatego, że w każdym stereotypie kryje się jakieś ziarenko prawdy, jakieś przekonanie, które nie wzięło się znikąd, ale wynika ze społecznych obserwacji.

Zbigniew Wodecki - balonik podtrzymywany przez respirator

Już od dawna chodziła mi po głowie myśl, aby rozprawić się z panem Zbigniewem Wodeckim. Ale i nie tylko z nim, ponieważ takich jak on, na polskiej scenie "rozrywkowej" jest wielu. Jednakże, w moim przekonaniu, to właśnie Zbigniew Wodecki zasługuje na miano symbolu marazmu, dinozaura, który przeżył swoją epokę i nie chce zdechnąć (dinozaur oczywiście), napompowanego balonika podtrzymywanego przez respirator. 

Zbigniew Wodecki - nieustępliwy dinozaur polskiej sceny

Niepojętym jest dla mnie jak ten człowiek ciągle trzyma się w mainstreamie i nie pozwala zepchnąć z ekranu. Jest to dla mnie żałosne, że człowiek, który znany jest tylko z zaśpiewania dwóch piosenek (z czego jedna jest adaptacją piosenki zagranicznej) i swojej fryzury, w ciąż jest pokazywany w telewizji i kreowany na wielką gwiazdę. Człowiek, który tak naprawdę muzycznie nie osiągnął nic. Przy każdej okazji, do porzygania, śpiewa dwie piosenki - Pszczółkę Maję i Chałupy welcome to.  Pierwsza piosenka, to był jego los na loterii. Zaśpiewać utwór otwierający do jednej z nielicznych w ówczesnych czasach bajek, dzięki czemu wszyscy dzisiejsi trzydziestolatkowie i starsi znają tę piosenkę i oczywiście kojarzą ją z panem Zbysiem. A ponieważ Polacy to naród sentymentalny i uwielbiamy rozczulać się nad tym, jak to kiedyś było lepiej, to za każdym razem śpiew pana Zbigniewa wywołuje falę pozytywnej emocji. To jest cały klucz jego sukcesu.

Dla mnie przygody Pszczółki Mai były kiepskie. Zniechęcał mnie przede wszystkim wypłowiały obraz, proste ujęcia i nudna akcja tej bajki. Jeśli do wyboru miałem obejrzenie Bolka i Lolka, a później Pokemony, czy Dragon Balla, to wybór zawsze był oczywisty. Pszczółka Maja kojarzy mi się wyłącznie z szarością i nudą. Ckliwa historyjka dla naiwnych dzieciaczków. A gdy zobaczyłem w niemieckiej telewizji wersję niemiecką Mai, to zupełnie zapałałem obrzydzeniem. Mała pszczółka mówiąca językiem wroga i jeszcze ta piosenka śpiewana po niemiecku... Ble!

Wracając do Zbigniewa Wodeckiego. Straszny z niego uparciuch. Pszczółkę Maję zaśpiewał po raz pierwszy w 1981 roku, więc już przez 35 lat niemiłosiernie katuje tę samą piosenkę. A wiecie co jest najśmieszniejsze? Że on już działa jak automat, ta piosenka jest wryta w jego mózg. Gdy jakiś czas temu był gościem Polskiego Radia Czwórki, redaktor poprosił go, aby rymował tekst Pszczółki do podkładu hip hopowego. A Zbigniew powiedział, że tekstu nie zna. Dla niego to już jest pewnie swoisty odruch Pawłowa. Słyszy melodię i zaczyna śpiewać, nawet nie zwracając na to uwagi. 

Czy po tylu latach naprawdę nie ma się dość? Czy to nie upokarzające dla artysty być utożsamianym tylko z dwiema piosenkami? Być zapchajdziurą festiwali muzycznych? Czy to nie śmieszne kreować się na gwiazdę nie mając w dorobku żadnych osiągnięć? Rozumiem, że w telewizji miło wyglądają eleganccy starsi panowie, ale czy trzeba z niego kreować "artystę"? Gdy Zbigniew Wodecki umrze, to założę się, że w tle wszystkich wspominek będzie leciała Pszczółka Maja. Czy to nie jest smutne?

21 lipca 2016

Wszystkie trzy typy taksówkarzy

Taksówkami jeżdżę stosunkowo rzadko, gdyż tego zwyczajnie nie lubię i wolę pojechać rowerem lub autobusem, niż dać zarobić złotówie. Taksówki kojarzą mi się tylko z tandetnymi reklamami, panami w kamizelkach i wąsach oraz drożyzną. Ostatnio za przejechanie 5 kilometrów zapłaciłem równe 20 złotych. To wychodzi 4 złote za 1 kilometr... Pomimo tego, że jeżdżę rzadko, to typ taksiarza rozpoznaję już po wejściu do samochodu. Oni są tak przewidywalni i powtarzalni, że właściwie można podzielić ich na trzy rodzaje.

Taksówkarze dzielą się na trzy typy


1) Gaduła.
Archetyp taksówkarza. Wygadany i wszystko wiedzący. Potrafi porozmawiać na każdy temat, do każdej sytuacji dopasuje anegdotę lub ciekawostkę, niczemu się nie dziwi i wszystko już widział. Gadule wydaje się, że jego praca to misja polegająca na umilaniu ludziom podróży. Tak, jakby ktokolwiek wsiadając do taksówki oczekiwał płacąc za przejazd również rozrywki. Z takim człowiekiem porozmawiasz o wszystkim. Polityka - zawsze zorientowany, kto komu ile, a w dodatku porówna to z poprzednią ekipą, po czym skonkluduje, że i tak wszyscy kradną. Lokalne newsy - zna wszystkie remonty, sytuacje na drogach i każdą uliczną dziurę. Rozrywka - opowie każdy najnowszy skecz jakiejkolwiek grupy kabaretowej, przy czym i tak go spali. Społeczeństwo - baczny obserwator życia miejskiego, znawca dusz i prognostyk zbliżających się przemian społecznych. W jego radiu najczęściej leci RMF FM albo ZETka. Najgorsze jest to, że jego nie interesuje, czy wracasz najebany nad ranem, czy śpieszysz się na dworzec. Musi się wygadać. A wyobraźcie sobie, że kiedyś trafił mi się taki typ i w dodatku jąkała. To była rzeźnia.
Jak z takim typem znieść podróż? Wystarczy przytakiwać i ze wszystkim się zgadzać. Tak naprawdę, to on mówi sam do siebie, mówi tylko po to, żeby w samochodzie nie było cicho. Żeby zostać zapamiętanym i podnieść prestiż swojego zawodu, wykreować taksówkarza na miłego i mądrego pana. Pewnie też liczy na napiwek za umilenie podróży... Jeżeli chcesz go uciszyć, to wystarczy stanowczo się nie zgodzić z jakimkolwiek stanowiskiem. Wówczas taksówkarz zrozumie, że jego gadka nie ma sensu, bo nie osiągnie swoich celów.

2) Mruk.
Takich lubię najbardziej. Pewnie jadą przed siebie do celu, o nic nie pytają, niczego nie komentują i najczęściej mają ustawione dobre radio (tzn. kanały Polskiego Radia lub lokalne - według mojego uznania). Miasto znają jak własną kieszeń, wybierają trafne skróty i nie ociągają się przy ruszaniu ze świateł. Czasami jednak ich cisza jest nazbyt przytłaczająca, stąd kiedyś palnąłem niezłą gafę. Wracając w nocy z imprezy nie wytrzymałem milczenia kierowcy i spytałem go, czy nie boi się jeździć sam w nocy? Nie wyglądam na zbira, ale od razu zauważyłem po jego minie, że pytanie lekko go zmieszało. Sam też kapnąłem się jak głupie było moje pytanie. Odpowiedział tylko zdawkowo i przeciągle "Nieeee", po czym co kilka chwil spoglądał na mnie w lusterku. 
Jak z takim typem znieść podróż? Nie zagadywać, bo to się skończy na wymianie raptem kilku słów. Zrelaksuj się na tylnej kanapie i czekaj aż dotrzesz do celu. Popatrz sobie przez okno, posłuchaj muzyki. Po prostu jedź.

3) Maruda.
Myślę, że ten typ jest nawet gorszy od Gaduły. Wszystko jest źle. W kraju, w mieście, na całym świecie. Wszędzie kradną, odłożyć się nie da, opieka zdrowotna to nędza, chleb droższy niż 10 lat temu, klienci rzygają na siedzenia, Uber nieuczciwy i nielegalny. Natomiast na zachodzie... Panie, tam w szpitalach czyściutko, murarz zarabia 15 euro na godzinę, tylko że tam znowu islamiści zagrażają, mordują i napadają. W sumie, to żyć się nie chce. Jadąc z Marudą czasami mam obawy, czy dowiezie mnie na miejsce, czy może nagle skręci na czołowe zderzenie z ciężarówką lub uderzy w drzewo. 
Jak z takim typem wytrzymać? Nie mam na takiego jeszcze sposobu. Zbijanie jego czarnych wizji jest bez sensu, bo i tak go nie przekonasz, a poza tym, nie o to przecież chodzi, żeby kogoś pocieszać i malować mu świat w jasnych barwach. Tego typa nie zmienisz. Jeżeli wystarczy Ci impertynencji, możesz go zwyczajnie w świecie uciszyć i kazać się nie odzywać. Lecz, czy poradzisz sobie z grobową ciszą, która zapanuje wówczas? Oni najczęściej w ogóle nie słuchają radia.

5 lipca 2016

Podróżowanie jest bezsensu. Chyba, że uciekamy...

PODRÓŻOWANIE. Zaczyna się sezon urlopowy, wakacje już trwają, a więc ludzie tłumnie wyruszają na długo wyczekiwane podróże. Ci mniej kreatywni i spontaniczni wykupili już dawno swoje kompleksowe wycieczki, a bardziej odważni kupują bilety na ostatnią chwilę i wyruszają na pełnym spontanie byle gdzie i byle jak. Wszyscy w owczym pędzie zwiedzają, oglądają, fotografują, sprawdzają, zjadają i wypijają wszystko co zostało polecone przez Pascala i TripAdvisor. Następnie wszystkim się dzielą. Facebook ledwo się ładuje pod naporem wakacyjnych fotek i filmików, ale to jest konieczne. W przeciwnym razie ktoś może zakwestionować nasz wyjazd. nie dać wiary naszym opowieściom.Jak udowodnisz, że nie spędziłeś tego tygodnia grając w grę?

Podróż to przygoda, a nie sprint
Teraz się Was spytam - jaki jest sens podróżowania? Dla mnie podróże trwające do dwóch tygodni są bezsensu. A to dlatego, że wszystko jest takie tymczasowe, chwilowe, wszystko jest tylko na tu i teraz. Z powodu krótkiego czasu, wiele rzeczy trzeba zrobić, zobaczyć, spróbować i to właśnie dlatego, że jesteśmy w danym miejscu tylko na krótki czas i już prawdopodobnie tu nie wrócimy. Stąd właśnie wypożyczalnie samochodów, fast-food, budki z fotkami, tour-busy i cały ten turystyczny biznes.

A teraz wyobraźcie sobie, że możecie pojechać w to samo miejsce i spędzić tam jeden miesiąc, dwa, trzy miesiące. Dłuższy czas pozwoli Wam zaaklimatyzować się w tym miejscu, poznać jego prawdziwe uroki, a nie tylko pocztówkowe widoki i oblegane przez turystów miejsca. Po takim czasie będziecie już wiedzieli, gdzie zjeść dobry obiad, gdzie napić się piwa wśród lokalsów, gdzie kupić dobrą kawę i domowe wypieki.

Czy nie lepiej byłoby być w podróży przez długi czas? Najpierw planowanie, przygotowywanie się, następnie wyczekiwanie, domykanie ostatnich spraw przed wyjazdem i w końcu wyjazd. Odcinasz się od tego co tutaj i zaczynasz żyć innym miejscem. Teraz tam jest Twoim tutaj, a to co tutaj jest bez znaczenia. Możesz sobie żyć swobodnie z dnia na dzień i bez skrupułów rezygnować z odwiedzania atrakcji turystycznych. Dlatego, że w każdej chwili możesz tam wrócić. Poza tym, długie podróże to wyzwanie. Musisz się zorganizować na miejscu, poznać lokalną społeczność, zwyczaje, sklepy w których możesz się tanio zaopatrzeć. Długie podróże to też szansa na lepsze zagłębienie się w historię i kulturę kraju. Obserwując jego mieszkańców możesz zrozumieć, czemu zachowują się w ten, a nie inny sposób. Podczas tygodniowej wycieczki wszystko będzie tylko dziwne i inne. A po przyjeździe powoli wracasz do tutaj, bo ciągle jeszcze myślami jesteś tam.

Nie musisz się nigdzie śpieszyć… chyba, że planujesz objechać cały kontynent w miesiąc. Możesz sobie zwyczajnie jeździć z miejsca w miejsce, decydować o własnym czasie i nie mieć wyrzutów sumienia. Gdy słucham opowieści ludzi wracających z tygodniowych wycieczek, to słyszę niezadowolenie, czy nawet frustrację z tego powodu, że czegoś nie zobaczyli. Gdy pytam dlaczego tego nie zobaczyli, odpowiadają że byli zmęczeni, nie mieli czasu, kolejka była za długa…

Ucieknijmy
Rozumiem, że proponowany przeze mnie styl podróżowania jest bardzo trudny do zorganizowania, ale na pewno nie niemożliwy. To co ja widzę jako największą frajdę z podróżowania, to ucieczka. Ucieczka od miejsca, w którym żyjesz, klimatu, w którym się kisisz, pracy itd. A jadąc na tydzień, góra dwa, już w połowie pobytu (czyli po 3/7 dniach) zaczynasz myśleć o powrocie, o tym jak się będziesz musiał zorganizować itp. A po powrocie, klimat popodróżowy mija szybciutko. Znowu wracasz w wir pracy i domowych obowiązków, a z wycieczki pozostają jedynie lajki pod zdjęciami. Więc wrzucasz te zdjęcia raz na tydzień, żeby jakoś przedłużyć sobie czar wakacji.

Nie mówię, że podróżowanie na krótkie okresy jest złe. Jeśli nie możesz na dłużej, to może lepiej wyjechać gdzieś, gdzie niczego nie musisz? Gdzieś blisko - nad polskie jezioro, w góry, na festiwal filmowy, czy muzyczny albo odwiedzić polskie miasta. Czy od razu musisz lecieć na drugi koniec Europy i nabijać kieszenie turystycznym sępom? Tutaj też wypoczniesz i przeżyjesz ciekawe doznania, a przy okazji zrobisz to na luzie.

4 lipca 2016

Wku*wia mnie cały ten aktywny tryb życia

AKTYWNY I ZDROWY tryb życia. Gdzie się nie obejrzę, to wszędzie widzę wysportowanych ludzi albo przynajmniej ludzi aspirujących do bycia wysportowanym i zdrowym. Wszyscy liczą kalorie i uważają na to, żeby nie przyjąć za dużo węglowodanów. Studiują informacje o wartościach odżywczych i składy każdego produktu w poszukiwaniu niebezpiecznych kalorii i syropów glukozowych, czy innych niosących nadwagę i niewydolność substancji. A konserwanty... nie daj Boże, wszystko musi być bez konserwantów. No i wszyscy biegają. O każdej porze dnia, a nawet w nocy, biegają solo, w parach, grupach, w maratonach itp. A jak wchodzę na siłownie, to od razu czuję jak chłopaki mierzą wzrokiem mój biceps i już mają wyrobione zdanie. Cienias. Chuderlak. Tak pewnie sobie o mnie myślą.

No i gdzie tak biegnie?

Nie mam nic przeciwko temu, żeby ludzie odżywiali się zdrowo i kolorowo, dbali o swoją formę, ćwiczyli i ogólnie prowadzili zdrowy tryb życia. Ale po cholerę wciskają swoje wybory innym ludziom? "Nie jedz tego, to ma to i sramto. Zjesz i spuchniesz, raka dostaniesz". Albo "biegając 30 minut dziennie wydłużasz swoje życie o 1 rok"... to czemu kurwa ludzie nie są nieśmiertelni? Albo "pasta z fluorem powoduje otępienie, przez to spada inteligencja"... tak? A może po prostu przestań czytać takie głupoty? Do tego ciągłe samojebki z siłki/po siłce/przed siłką/z miską pełną owsa/batonikiem energetycznym/spoconym ręcznikiem... kuuuurwa, no i notyfikacje z Endomondo ile kto przebiegł, czy przejechał, z kim popływał, w jakim tempie. Jakbym miał zaplanować czyjeś morderstwo, to właśnie śledziłbym jego sportową aktywność i ustawiłbym się na jego trasie. 

Osobiście staram się zdrowo odżywiać, ale to sprowadza się do eliminacji z żywienia śmieciowego jedzenia. Omijam McDonalda, chipsy, słodycze, gazowane napoje, gotowe jedzenie do podgrzania w lodówce... ogólnie staram się jeść jak najmniej przetworzone rzeczy. Ale nierzadko pozwalam sobie na batona, chipsy, kebaba, frytki itp. Dlatego, że zwyczajnie lubię ich smak i nie uważam, że od tego zrobię krzywdę swojemu organizmowi. Do tego staram się dużo ruszać. Po mieście poruszam się na rowerze, czasami biegam, dużo chodzę, jak nie muszę to nie siedzę. Ale czy mówię innym, jak mają żyć? No fakt, teraz mówię. Ale to jest co innego, to jest apelowanie o zdrowy rozsądek i poszanowanie innych ludzi. Twój wybór, to sobie siedź z nim cicho - ciekawe jak długo wtedy wytrzymasz. Czy grubasy głoszą wszystkim, że bycie grubym jest fajne i do tego zachęcają?

Z tym bieganiem, to już też jest przeginka. Wszędzie biegają i wszędzie o tym mówią. Raz w tygodniu musi się odbyć co najmniej jakiś półmaraton, ewentualnie morderczy bieg w błocie/śniegu/pod górę/pod wodą. Próbowałem kilkukrotnie zainteresować się bieganiem, ale w bieganiu najgorsze jest to, że w każdej chwili można przestać. No to po co biec, jeżeli można się zatrzymać i spokojnie dojść, gdy poczujesz zmęczenie. No i bieganie nie ma celu. Rozumiem biec, żeby gdzieś zdążyć. Ale tak biec przed siebie? Czasami chciałbym zatrzymać takiego joggera i spytać "No i na chuj tak biegniesz?". Ale to nie wypada...

Trochę sobie ponarzekałem, ale mam nadzieję, że do niczego Was nie zniechęciłem. Chyba, że do chwalenia się jacy Fit&Healthy jesteście. Jeszcze na koniec dziewczyny... nie wrzucajcie swoich fotek zaraz po treningu do sieci... na ogół wyglądacie, jakbyście przed chwilą skosztowały solidnego bukkake.